raport krakowski
DZIEN I:
Mialem przyjechac o 13-14..... ale (moim zdaniem to jedna z dwoch moich najwiekszych wad) ... troche sie spoznilem.... jeszcze pojechalem sobie po IRke, ktorej i tak nie umiem "obslugiwac", ale w koncu wyruszylem do Krakowa.
15.30 - w koncu dojechalem..... a myslalem, ze to Wroclaw jest rozkopany i ze zle sie po nim jezdzi
16.30 - wychodze na godzinke polazic po rynku i wracam sie uczyc
20.30 - no dobra.... juz wracam... pojde jeszcze tylko zobaczyc miejsce gdzie mam miec egzamin, zebym rano nie biegl. a troszke wczesniej kupilem sobie nowy tyton do mojej pieknej nowej fajki.... rewelacja.... i niestety kolejna przewaga Krakowa nad Wroclawiem.... u nas takich rzeczy nie ma.
21.30 - dotarlem do pokoju.... po drodze jeszcze male zakupy.... z bulem serca przeszedlem obok ulubionego pubu.... "juz jutro" - pomyslalem.
22.30 - zaczynam sie uczyc...... o wywiad z Tuskiem na poslacie.... no to jeszcze chwila. a przy okazji poopalam sobie fajke nowonabytym tytoniem :)
23.30 - no teraz to naprawde zaczynam sie uczyc
00.00 - ucze sie
01.00 - ucze sie.... dziwne.... dla mnie to najlepsza pora do nauki, ale zupelnie mi nie idzie.... chyba mozg sie odzwyczail.... a moze to przez ten glos dobiegajacy z pobliskiego dwor zapowiadajacy przyjazdy pociagow.... w ktorych wiem, ze jej nie bedzie
03.30 - .... budze sie..... i tak mi nie szla ta nauka, wiec w sumie nawet nie ma zalu, ze zasnalem z ksiazka w reku... otwieram jedno oko... pisze ostatniego tego dnia smsa.... zrzucam ksiazki na podloge.... i.... no tak.... musze umyc zeby bo po fajce bede mial rano odstraszajacy oddech.... po chwili leze znow w lozku. dobranoc.
DZIEN II (sadny dzien, czyli czas egzaminu)
8.30 - wstaje
9.00 - dalej wstaje..... juz prawie otworzylem jedno oko.... ale niestety opor materii byl nie do pokonania... dobrze, ze egzamin dopiero w poludnie... ale mialem sie jeszcze rano pouczyc
9.30 - slodki glos w sluchawce przekonuje mnie zebym wstal, wiec..... wstaje.... wcale nie jestem pantoflazem :)
10.00 - ostatni posilek skazanca.... wczorajsza bulka smakuje wyjatkowo niezle.... chyba po prostu juz wszystko mi jedno.
10.15 - probuje sie uczyc..... tyle ksiazek i kartek, ze nie wiem za co sie zabrac... ale licze na swoj legendarny juz fart, ktory sprawia, ze przewaznie dostaje na egzaminach pytania, na ktore odpowiedzi poznaje tuz przed samym testem.... najpozniej o 11.30 musze wyjsc.
11.45 - o cholera! ... chyba sie zaczytalem.... kwadrans temu mialem wyjsc, a ja jeszcze w pizamie
11.50 - wybiegam..... w skorzanych butach ...... nie madry cichy
12.17 - "a teraz na egzamin zapraszam osoby o nazwiskach na litere J." ...... no nie.... to po co ja tak lecialem..... przeciez jeszcze cale 30 sekund zanim mnie wyczytaja :) (nazwisko mam na K.) .... no dobra.... mialem fart.... cudem udalo mi sie nie spoznic.
12.30 - piszemy..... patrze w lewo..... patrze w prawo..... patrze przed siebie..... cholera.... nie ma Bartiego.... a test ma 11 stron..... chyba jestem zdany na siebie
13.30 - patrze w lewo..... patrze w prawo..... patrze przed siebie....... nie jest najgorzej.... wiele wiecej ode mnie to oni nie wiedza..... konkurencja slabnie..... gorzej, ze nie ma od kogo sciagac...... juz nie pamietam jak to jest zdawac egzaminy bez przyjaciol
14.00 - konkurencja dalej slabnie..... niektorzy juz sie poddali i opuszczaja sale..... chyba, ze maja szybkie umysly i rece
15.04 - minuta do konca czasu..... oprocz mnie na sali tylko trzy osoby..... dobra... oddam juz ta kartke, wena mi skonczyla, a w minute i tak nic juz bym nie wymyslil
15.07 - na korytarzu smiech przez lzy..... widac, ze ludzie realnie podchodza do swoich szans.... dziwne.... znali sie... a mimo to narzekaja na trudne pytania..... przechodze obok nich myslac o tym, ze ja majach obok siebie jedna czy dwie zaufane osoby.... nigdy nie mialem problemu ze zdaniem egzaminu....... chyba po prostu trzeba sie otaczac najlepszymi :) Nie podobaja mi sie te mury, wychodze i ide kawalek na planty..... wygodna lawka w moim ulubionym miejscu Krakowa.... znow czuje, ze mam wakacje..... ze jestem wolny..... telefon do I. .... telefon do rodziny..... sms do Kizii.
15.30 - dylemat: piwo, obiad czy sen..... ide sie przebrac.
16.00 - w pokoju: pogon na egzamin w skorzanych butach.... no tak..... mam odciski wielkosci kraterow na ksiezycu.... przebieram sie.... zakladam sandaly i wychodze do miasta.... nie pamietam juz o egzamieni...... glupi cichy, bo nie pamietam tez o tym, zeby w aptece kupic plastry na odciski
16.30 - Kilkenny....... pyyyyyyszne piwko.... Irish Arms Pub.... ul. Poselska.... no dobra... tak naprawde to nie Planty..... nie bulwar nad Wisla..... tak naprawde wlasnie to jest moje ukochane miejsce w Krakowie..... moja Mekka..... miejsce, za ktorym tesknie..... maly przedsionek prawdziwej Irlandii, w ktorej nigdy nie bylem.... ale juz wiem z kim chce do niej pojechac.
17.00 - szukamy fajki dla Elvisa.... zdjecia.... mial byc pyszny irlandzki obiad w nagrode za egzaminacyjny stres.... ale niestety gulaszu nie bylo..... wiec jest kebab w pamietnym miejscu.... tym razem nie zapomnialem zaplacic.
19.00 - .... mamy problem..... nie moge juz chodzic.... no to niezbyt dobrze. probuje dojsc nad Wisle..... poddaje sie. Jade tramwajem. Znow kilka zdjec.
20.30 - zapada zmrok.... pierwsze gwiazdy pojawiaja sie na niebie.... robi sie ciemno.... siedze nad samym brzegiem Wisly.... patrze na Wawel...... tesknie sobie..... zreszta przez caly czas to robie.
21.00 - wracam do pubu.... dam rade dojsc.... pojde sobie Plantami.... bedzie fajnie
21.15 - glupi cichy..... predzej padne niz dojde..... cholera jak boli.... od tego utykania chyba naderwalem sobie jakies sciegienko.... no to teraz lewa noga juz mi w zasadzie do niczego nie sluzy...... kaleka ze mnie..... bo to tak juz ze mna jest, ze na wyjazdach jestem maniakiem lazenia...... az do bolu.... zawsze cos sobie musze zrobic..... taki juz moj urok :)
21.25 - ...... dotarlem...... nie wierze..... a jednak.... Irish Arms Pub poraz drugi.... tu spedze reszte wieczoru..... zapomnialem fajki.... ale mam ksiazke.... Czas na Guinnessa..... to nie polskie belty...... rytual nalewania musi trwac kilka minut.... Irlandczyk za barem w Irlandzkim pubie a po polsku mowie chyba tylko ja i kelnerka..... czy ja napewno jestem w kraju nad Wisla i Odra? ...... wlasnie o to chodzi.... w tym jednym miejscu w Polsce moge sie poczuc jakbym byl gdzies daleko..... gdzies nieopodal klifow zielonej wyspy
22-23 - cos sie dzieje z telefonem..... nie moge nic wyslac mimo ze jest naladowany i ma zasieg..... zadzwonic tez nie moge.... wychodze z lokalu zostawiajac przez roztargnienie portfel na stoliku.... ide szukac lepszego zasiegu.... nic nie pomaga..... zrezygnowany po 10 minutach wracam...... spostrzegam portfel na stoliku....... kocham to miejsce.
kolo polnocy: Guinness i dwa Strongbowy..... w miedzyczasie telefon umarl na dobre i skonczyla sie ksiazka Schmitta..... wstaje.... wychodze..... dwie slabo przespane noce i cztery wypite dzis irlandzkie piwka daja znac o sobie..... teraz nie dosc, ze kustykam to mam jeszcze pewne problemy z zachowaniem prostego kierunku marszu. ..... chyba jednak nie dam rady dojsc... nie przez promile, przez bol.... siedze sobie na Plantach...... telefon odzyl.
przed 1.00 - dotarlem.... fantastyczna jest ta swiadomosc, ze ktos tam daleko tak bardzo teskni i tak bardzo sie o mnie martwi.... uwielbiam ja :) .... czas spac
DZIEN III:
10.30 - budze sie..... setka planow co dzis zwiedze i gdzie pojade..... wstaje z lozka..... stopy laduja na podlodze.... podnosze sie........ juz wiem, ze nigdzie dzisiaj nie pojde
11.30 - pakuje sie
12.00 - opuszczamy hotelik mieszczacy sie miedzy sadem a dworcem pkp/PKS ...... wszystko obsesyjnie kojarzy mi sie z Nia .... lubie to uczucie
12.05 - nie jestem w stanie naciskac pedalow w samochodzie...... doczolguje sie do apteki........ niewiele lepiej. Jade na Kazimierz na zakupy a pozniej po fajke dla Elvisa.
nieco pozniej: probuje po raz ostatni dojsc na rynek zeby sie pozegnac z Krakowem.... moze tylko na pare tygodni.... moze na dluzej
14.00 - obiad..... znowu kebab..... pozywienie turystow..... dobre i tanie..... o to chodzi
16.30 - wyjezdzam..... ostatnio doszedlem z pewnym znajomym do wniosku, ze odwieczny dylemat facetow brzmi: "kobieta czy piwo" ..... moj dylemat jest chyba troszke inny..... "ukochana kobieta.... czy ukochane miasto"..... niech Bog zdecyduje.... a jeszcze w lutym bylem pewny, ze nic mnie we Wroclawiu nie trzyma..... dziwne to zycie..... ale za to jakie piekne :)
wieczor: dostalem chyba jakies 200 smsow od wyjazdu..... uwielbiam to :) .... ale tego najwazniejszego dostalem juz po powrocie.... "wiem, ze zrobie wszystko zebys pozostal ostatnim mezczyzna w moim zyciu" ...... i wlasnie w takich chwilach swiat przestaje istniec.... nie liczy sie nic poza tu i teraz..... wlasnie dla takich chwil naprawde warto zyc..... za tydzien wyniki egzaminu..... bede szczesliwy jesli sie nie dostane.... taka prawda.... chce byc blisko niej :)
I to tyle.... tak spedzilem trzy dni w Krakowie. Egzamin na jagiellonke byl bardzo trudny i kompletnie nie w moim stylu.... nie lubie testow, bo ograniczaja myslenia i preferuja kujonow zdolnych do wykucia okreslonej ilosci dat i definicji.... ale zobaczymy..... nie czuje zebym tam pasowal.... ale jesli sie dostane to pojade.... chyba.... a moze jednak sie nie dostane i nie bede mial dylematu..... bede studiowal z najlepszym przyjacielem majac do I. kilka (nascie) zamiast 250 kilometrow.
Ale przynudzilem..... a i tak tylko sucho opisalem co sie dzialo..... prawie nic nie bylo o tym, ze tesknilem i ciagle o Niej myslalem. ..... chociaz.... mam wrazenie, ze .... moze nawet dobrze sie stalo, ze sam pojechalem.... tesknota od poczatku bardzo mocno budowala a pozniej wzmacniala nasz zwiazek.... gdy pierwszy raz poczulem, ze za nia tesknie.... wiedzialem, ze to ta wlasciwa osoba. Poza tym... lubie czasami posiedziec w ciszy i pogapic sie w niebo pelne gwiazd..... jestem samotnikiem.... ktory tylko dla nielicznych oddaje swoja samotnosc.... dla niej oddalbym wszystko.... dziwnie zawahalem sie piszac te slowa...... boje sie wielkich slow..... w odruchu "euforii" odpisalem, ze tez zrobie wszystko zeby byla ostatnia kobieta w moim zyciu..... ale strasznie boje sie takich slow jak: "milosc", "kocham Cie", "na zawsze" ...... mam uraz.... chociaz przeciez nie moge zakladac, ze cos nie wyjdzie.... nie moge pozwolic, zeby jedno doswiadczenie z przeszlosci rzutowalo na moja przyszlosc...... wtedy bylem pewny, ze to juz na zawsze.... mylilem sie.... teraz chcialbym miec ta pewnosc.... ale cos w srodku jednak mi nie pozwala...... zrobie wszystko, zeby to cos wewnatrz mnie sie mylilo.... nie chce juz wiecej szukac.... bo wiem, ze znalazlem.
Teraz mnie tak naszlo na piosenke..... Pink Floyd - "wish you were here" ...... szkoda, ze sam musialem pojechac...
Koniec..... zanudzilem Was na smierc.... nawet nie bede tego czytal :)
btw: dzieki za liczne komentarze pod poprzednia notka :)
dopisek: brakuje tu tylko komentarzy pewnej osoby.... ktora nie mogla zniesc tego, ze jestem szczesliwy i odeszla z tego serwisu.... moze kiedys wroci, gdy znajdzie wlasne szczescie i zrozumie, ze chora zazdrosc potrafi jedynie zabijac.... zwlaszcza, gdy nie ma sie juz do niej prawa, bo swoja szanse stracilo sie bezpowrotnie dawno temu..... coz.... nie planowalem smutnego zakonczenia tej notki.... ale tak mnie jakos naszlo.... uprasza sie o nie komentowanie tego dopisku :)
Ja tez lubię łazić po nowych miejscach. Gdy pojechałam na egzamin na AP, spałam w miasteczku studenckim, zobaczyłam na mapce, że niedaleko (zaledwie godzinkę) mam na Kopiec Kościuszki, a nigdy jeszcze tam nie byłam. Wyruszyłam tam, w kieszeni miałam tylko 5 zł, byłam bez dokumentów, niczego, spowrotem zabłądziłam... ale do akademika wróciłam szczęśliwa, że nie zmarnowałam tych 4 godzin łażąc po pokoju...
Dodaj komentarz