Was sa tysiace. Otaczacie mnie ze wszystkich stron. A ja jestem sam. Patrze na was gdy spicie i czuje, ze was nie ma, ze nie istniejecie. Jest tylko ta chwila. Jestem tylko ja, to czarne niebo nade mna i impuls... zawsze ten sam zastrzyk energii, ktora pcha mnie do przodu. Ten moment rozmowy z samym soba, ktory przeradza sie w minuty, a pozniej w godziny. To jest ten czas, gdy moge zajrzec w glab siebie i dostrzec, ze mimo wszystko ciagle jest tam wola parcia na przod. Wiara i nadzieja. Wiara w to, ze nie istniejecie, nadzieja na to, ze czas przestal plynac... chocby na ta krotka chwile, ktora od lat spedzam w ten sam sposob... niezaleznie od tego w jakiej czesci swiata. Zawsze w nocy.... bo wtedy was nie ma. Nie ma nikogo. Sa tylko ciemne chmury nocy i ja. Wtedy czuje, ze nie musze sie z nikim dzielic ta energia, ktora jest we wszystkim co nas otacza. Caly swiat jest tylko dla mnie. Ta cisza jest tylko dla mnie. Nadszedl juz czas zeby ruszyc dalej. Rozmawiam ze soba i ciagle slysze opowiesc o przyszlosci. Chlone moc tej nocy, zeby jutro umiec wstac i pojsc swoja droga. Wiem, ze jesli nie rusze sam to nikt mnie nie poprowadzi. We wszystkim musze podazac sam, zostawiajac sobie tylko ten skrawek nadziei na to, ze gdy obejrze sie za siebie zobacze, ze ktos podaza za mna, ze dogania mnie i chce isc moja droga. Tak bylo z I. Tak jest ze wszystkim w moim zyciu. Nie moge czekac na nikogo, bo... wy nie istniejecie. Was nie ma. Nic nie ma. A ja moge wykreowac wszystko. Nie ma rzeczy niemozliwych. Mowicie, ze nie uda mi sie w zyciu? Jak mozecie miec racje, skoro nie istniejecie? Czlowiek jest niepokonanym olbrzymem, ktory moze wszystko. Klucz do wszystkiego jest w nas samych. Wszystko co mnie spotyka zalezy tylko ode mnie. To czy jestem glupi czy madry... to czy jestem biedny czy bogaty... to czy jestem szczesliwy czy nie... to wszystko zalezy tylko ode mnie. Wlasnie po to patrze godzinami w to nocne niebo... zeby sobie przypomniec po co zyje, gdzie zmierzam i... zeby nigdy nie zapomniec, ze wszystko zalezy tylko ode mnie. Tak jak wtedy na Zizkovie, w tamta wiosenna noc, gdy juz wiedzialem, ze spedze zycie z ta kobieta, ktora byla setki kilometrow ode mnie i nie chciala o tym slyszec. Tak jak wtedy, gdy zrozumialem, ze moge zatrzymac tych wszystkich ludzi, ktorzy odchodza, a mimo bolu nie zrobilem tego. Tylu dobrych ludzi zniknelo... ale sa w mojej pamieci, we mnie, w tym co we mnie zmienili i w miejscach, ktore pamietaja tamte czasy, gdy patrzylem w niebo i jeszcze nie rozumialem.
Lata plyna, ale pewne rzeczy sie nie zmieniaja. Nie zmienia sie to nocne niebo. Nie zmienia sie to, ze, chocby podle, to i tak zawsze tak samo dobrze smakuje mi cygaro i cuba libre.
Chcialem zapisac to, o czym rozmawialem ze soba tej nocy, ale zbyt wiele umknelo. O jedna cuba libre za duzo. Zawsze tak wiele umyka, ale zostaje energia.... Energia samotnosci, bo chociaz wiem, ze mam wspaniala kobiete, rodzine i przyjaciol... to mam swiadomosc, ze nigdy z nikim nie bede mogl porozmawiac tak jak... z soba samym w te samotne noce. Nikt inny nie zrozumialby tego, co mysle i czuje. Nikt inny nie umialby tak sluchac ciszy i patrzec w ciemnosc... bo przeciez nie ma nikogo innego... wy nie istniejecie.... Jeszcze przez chwile.
Dodaj komentarz