Szedl samotnie przez mrok jedynie z mala swieca w swej prawej dloni ktorej plomien nadziei byl zbyt watly zeby oswietlic mu droge. I tak szedl ta swoja sciezka nad przepascia, sam, bo juz nie mial sily zeby zabrac kogos ze soba, a moze dlatego, ze nikt juz nie chcial z nim isc? nikt go juz nie rozumial a on nie chcial sie juz tlumaczyc, juz nie umial. Nie potrafil byc dluzej takim jakim chcieli zeby byl. Zbyt wiele milosci i dobrych uczuc w nim zdeptano. Zostala mu samotna droga w mroku. Nie ma juz pustyni, ani "mostow" na niej, nie ma ocenu, nie ma nic poza droga do nikad i nim, ktory w ciszy, z pochylona glowa odszedl przed siebie.