• Grupa PINO
  • Prv.pl
  • Patrz.pl
  • Jpg.pl
  • Blogi.pl
  • Slajdzik.pl
  • Tujest.pl
  • Moblo.pl
  • Jak.pl
  • Logowanie
  • Rejestracja

cichy-no-war

Kalendarz

pn wt sr cz pt so nd
31 01 02 03 04 05 06
07 08 09 10 11 12 13
14 15 16 17 18 19 20
21 22 23 24 25 26 27
28 01 02 03 04 05 06

Strony

  • Strona główna
  • Księga gości

Archiwum

  • Listopad 2008
  • Październik 2008
  • Styczeń 2008
  • Grudzień 2007
  • Listopad 2007
  • Luty 2007
  • Sierpień 2006
  • Lipiec 2006
  • Maj 2006
  • Kwiecień 2006
  • Marzec 2006
  • Luty 2006
  • Styczeń 2006
  • Grudzień 2005
  • Listopad 2005
  • Październik 2005
  • Wrzesień 2005
  • Sierpień 2005
  • Lipiec 2005
  • Czerwiec 2005
  • Maj 2005
  • Kwiecień 2005
  • Marzec 2005
  • Luty 2005
  • Styczeń 2005
  • Grudzień 2004
  • Listopad 2004
  • Październik 2004
  • Wrzesień 2004
  • Sierpień 2004
  • Lipiec 2004
  • Czerwiec 2004
  • Maj 2004
  • Kwiecień 2004
  • Marzec 2004
  • Luty 2004
  • Styczeń 2004
  • Grudzień 2003
  • Listopad 2003
  • Październik 2003
  • Wrzesień 2003
  • Sierpień 2003
  • Lipiec 2003
  • Czerwiec 2003
  • Maj 2003
  • Kwiecień 2003
  • Marzec 2003

Archiwum luty 2005


< 1 2 >

wracajac do swiata

I tak oto powoli wracam do swiata zywych :) Dzisiaj juz nawet udalo mi sie przejsc z pokoju do kuchni i z powrotem bez podpierania sie o sciane ani razu :) a wczoraj niestety musialem wygrzebac sie z lozka i pojechac do miasta zalatwic pare swoich spraw. Akcja "szybko zbijamy temperature czym sie da" zaowocowala zbiciem jej o prawie 2 stopnie w jedna dobe i tym ze w ogole bylem w stanie wczoraj wstac, ale oceniajac na chlodno........ czlowiek ktory zeby dojsc do toalety musi korzystac z pomocy scian...... nie powinien prowadzic auta (btw: z pokoju do toalety mam jakies dwa metry idac zakosami). No ale jak trzeba to trzeba. Na szczescie nie zrobilem krzywdy ani sobie ani nikomu innemu. Ale prawda jest taka ze bardzo nie lubie jezdzic jak jestem chory. Czas reakcji jest wtedy poprostu zenujacy. W sumie pojezdzilem po miescie jakies trzy godziny i wrocilem do domu juz na ostatku sil. .... Wrocilem spojrzalem w lustro i odkrywczo stwierdzilem: "hhhmmmm...... mam zarost"..... i wtedy sie naprawde przerazilem bo wczesniej nie zauwazylem ze wychodowalem sobie przez ten czas choroby pokazna brode :) No ale jak juz wspomnialem nie stworzylem wiekszego zagrozenia na drodze, a na uczelnie pojechac bylo trzeba.
btw: utopiliscie kiedys kaktusa w akwarium? ..... bo mi niestety udalo sie to wczoraj. Jak juz wrocilem do domu i padlem do lozka caly spocony i wykonczony jak po przebiegnieciu maratonu, nie majac ani sily ani ochoty zeby chocby wlaczyc radio czy telewizje gapilem sie relaksacyjnie jak sobie plywa "pan rybek" az ten nagle (podstepny udawacz) wykonal jakiegos dziwnego polamanca i zastygl w nienaturalnej pozycji na dnie. No to ja oczywiscie z panika w oczach i naglym zastrzykiem adrenaliny we krwii zerwalem sie z lozka i pobieglem w strone akwarium. Gdy juz do niego dopadlem, pospiesznie sciagalem wieko akwarium, na ktorym staly trzy kaktusy..... zbyt pospiesznie, bo dwie roslinki nie utrzymaly rownowagi i niestety wpadly do wody. Plus sytuacji? Przerazona atakiem z powietrza i wpadajacymi kaktusami ryba momentalnie odzyla :) A kaktusy cala reszte wczorajszego dnia suszyly sie w lazience i...... narazie zyja :)

A jak juz wczoraj bylem w miescie to przy okazji wstapilem sobie do labu zeby wkoncu odebrac moj pierwszy slajd :) .... I oto jest. Lezy przede mna. Juz wywolany. Obejrzany chyba z milion razy. Ach, co to byl za dreszczyk emocji gdy w labie pan S. wlaczal mi podswietlenie stolu zebym mogl zobaczyc jak wypadl moj debiut. btw: jesli ktokolwiek mial jeszcze watpliwosci co do tego ze jestem wariatem to przyznam, ze nie mam rzutnika do slajdow ani skanera :) Wiec ogladam sobie zdjecia wielkosci 3,5cm x 2,5cm ...... ale za to te kolory.... cos pieknego :) Tylko chyba jakis krzywy jestem, albo nie umiem prosto utrzymac aparatu bo jakos dziwnie na boki leca mi te zdjecia.
A jak moze uda mi sie w przyszlym tygodniu zeskanowac te zdjecia to wrzuce tu pare i sie pochwale :)

A dzis? Znow spedzilem prawie caly dzien w lozku ale goraczka jest juz minimalna, a kaszel nie powoduje juz bolu zeber i pluc. No i dobrze bo w sobote musze byc zdrowy. Po pierwsze, bo wlasnie w sobote rodzice wyjezdzaja na 5 dni, a po drugie, bo znow caly dzien spedze na kursie i nie chcialbym, jak Elvis tydzien temu, zarazac wszystkich obecnych. No i nie chcialbym tez utrudniac sobie odbioru wiedzy kaszlem bo jak narazie czuje ze to byla fajna decyzja ze zapisalem sie na ten kurs choc tak naprawde szanse ze kiedys bede pracowal w tym zawodzie mam pewnie dosc male..... ale trzeba wierzyc w siebie :)
Wracajac do dnia dzisiejszego to obejrzalem sobie "Armie Boga 2" i przyznam ze druga czesc zostala zrealizowana lepiej niz pierwsza, ale znow mam wrazenie ze z fajnego pomyslu napisano sredni i za krotki scenariusz i przez to efekt finalny pozostawia jednak troche do zyczenia. Wczoraj natomiast obejrzalem "Aleksandra" ...... ale jakos nie przypadl mi do gustu. To pewnie przez ten tytul..... jak mozna skrzywdzic dziecko takim imieniem? .......... to tak w kwestii usmiechu i pozdrowienia dla pewnej osoby, ktora kiedys czytala mojego bloga, a moze nawet nadal go czyta :P Ale szczerze mowiac sam film dosc przecietny, a twierdzenie tworcow ze wcale nie zrobili z Aleksandra homoseksualisty jest zupelnie bezpodstawne. Przedstawili Macedonczyka jako homoseksualiste, ktory obnosil sie z tym bardziej niz moi znajomi, ktorzy sa homoseksualni. Chociaz nie mozna im odebrac tego, ze jest to wersja prawdopodobna i wynikajaca ze sposobu wychowania chlopcow w tamtych czasach w swiecie kultury greckiej.
Ale nie tylko filmami czlowiek zyje w czasie choroby i gdy goraczka spadla mi na tyle, ze bylem w stanie korzystac z chociaz czesci swoich zasobow intelektualnych wracalem do lektury ksiazki, ktora zaczalem czytac juz dosc dawno temu a dostalem ja jeszcze wczesniej........ w czasach, od ktorych tak wiele sie zmienilo, ze to chyba musialo byc wieki temu. "Koniec swiata w Breslau" brzmi jej tytul i z zalem musze przyznac, ze Marek Krajewski (jej autor) znow wpedzil mnie w kompleksy. Chociaz moze sama tresc fabuly w swej koncowej fazie niezbyt mi przypadla do gustu to jednak jestem pod ogromnym wrazeniem precyzji z jaka autor posluguje sie slowem i jezykiem (pomijajac juz podziw dla starannosci odtworzenia klimatu miedzywojennego Wroclawia). Chcialbym kiedys umiec tak pisac w moim ojczystym jezyku :)

A teraz chyba juz czas na mnie. Za 8 godzin musze wstac. Wlasnie dopadla mnie okrutna swiadomosc, ze ferie zblizaja sie do konca. Od poniedzialku znow studia, praca licencjacka i do tego jeszcze praca.... a ja, przez ta chorobe, wcale nie czuje zebym odpoczal.
A jak juz o odpoczywaniu w czasie choroby mowa to wroce jeszcze na chwile do wczorajszej wizyty w labie:
Pan S. - cos dlugo pana nie bylo.
ja - bo przez ostatnie cztery dni lezalem w lozku chory.
Pan S. - zazdroszcze panu.
ja - czego?
Pan S. - tego lozka
ja - ale to zadna frajda lezec w lozku z goraczka.
Pan S. - no tak, rzeczywiscie zawsze to milej lezec w lozku z ........ (cisza i usmiech).... ale i tak panu zazdroszcze.

I za to wlasnie lubie tego pana.... poza tym ze lubie go za to, ze jest fachowcem starej daty, takim jakich dzisiaj juz prawie sie nie spotyka.

25 lutego 2005   Komentarze (5)

ferie z perspektywy lozka

"Nie stoj kolo mnie bo sie zarazisz" - powiedzial w czwartek
"Nie siadaj kolo mnie bo sie zarazisz" - powiedzial w sobote

.......... cholera wykrakal......... niech ja Cie dorwe Elvisie. Dobrze ze zarazila mnie jedyna osoba ktora stanowila jakakolwiek nadzieje na wyjazd na narty bo jakby mnie przez chorobe ominelo szusowanie to bym sie wsciekl.
I tak spedzam juz drugi dzien w lozku. Niby super. Caly dzien w lozku. Coz mozna sobie przyjemniejszego wymarzyc, tylko niestety za jedyna towarzyszke mam w nim goraczke, a to niestety niezbyt sympatyczna partnerka :)

Dzieki chorobie ponadrabialem troche zaleglosci filmowe i ksiazkowe. Jesli chodzi o filmy to:
"Oceans twelve" - zdecydowanie slabszy od pierwszej czesci; niby podobny nastroj i sposob prowadzenia opowiesci ale juednak to juz nie to samo
"Zjadacz grzechów" - slyszeliscie w ogole o takim filmie? bo ja pierwszy raz uslyszalem o nim gdy go sciagnalem na moj dysk; bardzo fajny obraz, bardzo ciekawie opowiedziany, chociaz mimo wszystko mialem po nim pewien niedosyt; kino zadziwiajaco europejskie jak na amerykanski film, ale to akurat plus. swietna glowna rola ale co do Benno Frmann to jakos nie pasuje mi do postaci, ktora zagral chociaz staral sie jak mogl. w kazdym razie film polecam.
"Armia Boga" - stary film ale nigdy wczesniej go nie widzialem. swietny pomysl, ktory zaowocowal kiepskim scenariuszem, ktory zaowocowal niezlym filmem. najpierw ucieszylem sie ze jest tak krotki, a pozniej zalowalem bo zamiast na 90 minut mozna bylo z tego zrobic fantastyczna opowiesc na grubo ponad dwie godziny.
"Efekt motyla" - jeden z najlepszych filmow jakie ostatnio widzialem. Znakomita kreacja Ashtona Kutchera, ktorego mialem do tej pory ze przesmiewce.
"Vinci" - a juz tracilem nadzieje ze Polacy potrafia nakrecic film ktory, nie mowie ze bedzie wybitny, ale chociaz da sie obejrzec od poczatku do konca. nadzieja uratowana :)
"Zly Mikolaj" - amerykanska niby komedia a mimo to naprawde udana, ze znakomita rola Billy Boba Thorntona.
i na koniec: "Forest Gump" - mistrzostwo swiata. wstyd sie przyznac ale dopiero drugi raz obejrzalem ten film.

Ale po co wlasciwie to wszystko pisze? bo czuje sie zbyt fatalnie zeby zasnac i zbyt slabo intelektualnie zeby odpisac na maile czekajace na odpisanie (przepraszam), a niebawem pewnie zapomne, ktore filmy z mojej ciagle powiekszajacej sie widoteki juz widzialem wiec bede mial tutaj jak znalazl jako przypomnienie :)

btw: dzisiaj byl Międzynarodowy Dzień Języka Ojczystego i tak mi sie skojarzyl pewien kwiatek swiadczacy o tym jak cudownie tego dnia (bo bylo to niby wczoraj, ale juz po polnocy) i zreszta nie tylko tego dnia wypowiada sie polska mlodziez. otoz poznalem sobie pewna osobe i.... mam nadzieje ze nigdy nie wejdzie na tego bloga.... ale zszokowalo mnie jak mozna poznajac nowego czlowieka nie dbac o to jak sie pisze. "dużo osub mi mówi że jak na swój wiek jestenm dojżała" - dla mnie poprostu rewelacja. zdanie, ktore rzucilo mnie na kolana :) rozumiem, ze mozna nie korzystac z polskich czcionek (sam to robie), rozumiem pospiech, ale jak widze cos takiego to mnie odrzuca. pierwsze lata mojej edukacji to byl dramat i ciagle banie z ortografii i jakies niby zwalanie winy na sprawy niezalezne, ale chcialem sie nauczyc i choc wiem, ze Miodkiem nigdy nie bede to jakos pokonalem dysortografie i sie nauczylem. A teraz znam wielu ludzi, ktorzy poszli lub ida ta sama droga, dlatego nie wierze, w cuda typu nieuleczalnosc dysgrafii, dysortografii czy dysleksji.
RODACY pamietajcie, ze: "Polacy nie gęsi, swój język mają"..... więc korzystajmy z tego języka, a nie depczmy go.
pozdrawiam w tym światecznym dniu i wracam do lozka po szybkim biegu i krotkiej rozmowie z "wielkim uchem"...... a plan byl, ze do jutra wyzdrowieje :(

22 lutego 2005   Komentarze (2)

wczorajsza notka

Dziwna pora na pisanie notki. Przewaznie robie to pozna noca, ale krajobraz za oknem powoli pograza sie juz w mroku, a w domu poza mna i spiacym obok mnie psem nie ma nikogo. Z glosnikow saczy sie delikatnie jakis chill out, ktorym zarazil mnie Barti, a ja spokojnie moge wrocic myslami do dnia wczorajszego.

Byla noc z wtorku na srode, gdy z wroclawskiego nieba wkoncu zaczal spadac snieg. Snieg, na ktory juz tracilem nadzieje tej zimy, ale jednak matka natura wkoncu zlitowala sie nad moim pieknym miastem i przyozdobila je bialym puchem. Wtedy jeszcze nie wiedzialem czy nie powtorzy sie historia ostatnich dni i padajacy w nocy snieg nie zamieni sie jedynie w mokre wspomnienie nastepnego popoludnia, gdy sie obudze, wiec postanowilem zerwac sie o nieludzkiej jak na ferie porze, czyli o 10.00 i ruszyc z aparatem przed siebie zeby zima nie zniknela i pozostala chocby jako zapis kilku ulotnych chwil zlapanych w paru swiatla promieniach, zachowanych w pamieci kliszy.
No wiec wstalem z niejasnym poczuciem tego ze chce sie udac na poludnie od Wroclawia. W zasadzie nie wiem czemu. Zupelny przypadek zdecydowal, a moze raczej podswiadomosc. Podswiadomosc, ktora sprawila ze dwoje ludzi pomyslalo tego samego dnia o tym samym, ale u jednego z nich na mysleniu sie skonczylo a drugie poprostu zrobilo o czym pomyslalo. I tak oto otworzylem sobie moja ulubiona mape, spojrzalem na poludnie i stwierdzilem ze celem wyprawy beda Komorowice i Galowice. Nawet nie wiem jakim cudem nie skojarzylem ze juz tam bylem. Chyba przez zmeczenie. Zreszta do Komorowic w ogole nie dotarlem...... tez nie wiem jakim cudem. A Galowice? Przypomnialem sobie, ze tam bylem po jakims kwadransie jazdy czyli..... po przejechaniu cos okolo dwoch kilometrow..... kocham wroclawskie korki :> Ale skoro juz sobie zaplnowalem to plan postanowilem wypelnic i.... oczywiscie znow pomylilem droge. Pamietam gdy pierwszy raz tam pojechalem, tez zabladzilismy i zamiast do Galowic dojechalismy do Zorawiny, ktora na pierwszy rzut oka w ogole sie nie zmienila. I tu nastepuje pierwsze zdjecie, czyli kosciol w Zorawinie (17.02.2005):

No to tyle jesli chodzi o Zorawine. Kilka zdjec, pare wspomnien, es do znajomej z dawnych lat bo moze akurat jest w pracy i uda jej sie zerwac na chwile, spojrzenie na mape i ... no tak, trzeba bylo skrecic w prawo dwa skrzyzowania wczesniej. No to ruszamy do Galowic. Tym razem juz bez trudu trafiam na miejsce. Jakas kobieta biega za mala dziewczynka na dziedzincu. A wiec wprowadzili sie juz, chociaz konca remontu nie widac. W zasadzie po roku palac wyglada jeszcze gorzej. Chwila wspomnien, usmiech na mysl o tym ze moze lepiej nie wysiadac z auta bo juz jeden dekielek w tym miejscu stracilem i ruszamy dalej droga, ktorej wydawalo sie kiedys ze byla pokryta asfaltem, a dzis jedyna nawierzchnia jest biala masa. Muzyka plynie z jednego sprawnego glosnika w moim aucie, a ja ruszam ta sama droga w kierunku na Wegry i dalej na Borow. Juz nie pamietam w ktorych miejscowosciach stawalem po drodze, pewnie przypomne sobie jak zobacze wywolany slajd, bo nie zawsze chce mi sie wyciagac ta cyfrowa malpke pozyczana od ojca. No wiec ruszylem z Galowic, muzyke poplynela i... tak, wiem, nie powinienem sam jezdzic samochodem bo wtedy wlacza mi sie opcja "schumacher", a szczegolnie na sniegu. no i juz pierwsze skrzyzowanie prawie skonczylem w rowie. bylem pewny ze kiedys to stawianie auta bokiem mnie zgubi a tymczasem wlasnie to mnie uratowalo. hamulec reczny, auto na bok i dobre dwa metry jeszcze mialem do rowu... po kilkunastometrowym poslizgu. no to jedziemy dalej, juz troche wolniej i z przyspieszonym oddechem :) przejechanie 5 kilometrow zajelo mi z dobre pol godziny jak nie wiecej, bo co chwile sie zatrzymywalem. zaleta samotnych plenerow. nie trzeba sie z nikim liczyc ani nikogo pytac o zdanie poprostu co pare metrow stawialem auto w zaspie, awaryjne a ja gdzies z przydroznego rowu robie zdjecia osniezonym polom :) Ooo... przypomnialo mi sie jak wygladal palac w Wegrach :) Tyle kabli elektrycznych wokol niego bylo ze nie bardzo jak bylo zrobic zdjecie. Ale dzieciaki maja fajna szkole. Moje pierwsza podstawowka to byla ciasna przybudowka przy bloku, a liceum miescilo sie w budynku dawnego hitlerowskiego obozu pracy, a tu dzieciaki ucza sie w palacyku a wlasciwie dworze z XVIII wieku. Fajnie. No to jedziemy dalej. Znow na poludnie osniezonymi drogami. Znajoma ktorej wyslalem esa w Zorawinie chyba wlasnie znalazla komorke i usilnie probuje sie do mnie dodzwonic. Nie odbieram, gubiony co chwile zasieg nie pozwala. Jutro bede cierpial z tego powodu (chociaz wtedy jeszcze tego nie wiedzialem). Droga z Borowa do Strzelina wyglada calkiem niezle. Zatrzyumuj sie na chwile na srodku pustkowia zeby zrobic pare zdjec, wysiadam z auta... pomylka, droga wcale nie wyglada niezle. Cudem lapie rownowage na lodzie. Wniosek: mam lepsze opony niz buty. Dwa zdjecia i jedziemy dalej. 4 km na poludnie od Borowa, wjezdzam do Mańczyc. Wies/miasteczko jakich wiele, ale moja mapa atrakcji Dolnego Slaska twierdzi, ze znajduje sie tu jakis palac, albo jego ruiny, albo... w zasadzie ciezko powiedziec co bo to tylko maly znaczek na mapie, ale intuicja mnie tym razem nie zawodzi. Warto bylo jechac. Juz z drogi dostrzegam stojacy w zabytkowym parku palac. Na pierwszy rzut oka wyglada na zrujnowany i opuszczony, podjezdzam blizej. Niedobrze. Wokol duzo miejscowych podejrzanie patrzacych na auto z wroclawskimi blachami krecace sie kolo ich domow. Zostawiam samochod. Jeszcze gorzej. Ruine otacza nowy, zielony plot. Kto stawia nowy plot wokol nieremontowanej ruiny? Sekunde, cofam pytanie: kto stawia wokol nieremontowanej ruiny plot z brama... otaczajacy tylko jedna strone. Wystarczy przejsc pare metrow i... plotu nie ma. Ale kultura musi byc, bo miejscowi patrza wiec ide w strone bramy, moze a nuz jest otwarta i wtedy nie bedzie to nielegalne wtargniecie. Naciskam klamke... otwarte... czuje sie jak w Norwegii, chociaz tym bardziej nie rozumiem po co ten plot okalajacy jedynie poludniowo-zachodnia czesc parku. Niewazne. Jestem juz w parku. Jak okiem siegnac na sniegu nie ma sladow butow. Nie ma tez sladu zadnych psow... jest dobrze. ups... mniej dobrze. wpada w snieg po kolana... dawno nikt tedy nie chodzil. Sprzet uratowany, ja wygrzebuje sie ze sniegu a moim oczom ukazuje sie taki oto widok:

Prawda ze piekny. Wyglada ze wojna go oszczedzila. Co najwyzej zostal spladrowany. Dramatem tych miejsc jest to, ze przetrwaly czasy wojennej zawieruchy, a nie udalo im sie przetrwac czasow polskiego braku szacunku dla historii. Dlatego wlasnie jezdze po takich wioskach, bo czesto nawet ich mieszkancy nie wiedza jakie skarby maja pod nosem, a niebawem zapewne wiekszosc z tych budowli zniknie z powierzchni ziemi. A wystarczy przekroczyc niemiecka granice zeby zobaczyc, podobne miejsca, ale wygladajace jak nowe, otoczone czcia i przyciagajace turystow. No tak, ale przeciez to Niemcy zbudowali wiec nie bedzie Polak dbal o to co Niemiec wybudowal, wiec trzeba spalic, zniszczyc i okradac. Ach, ta nasza staropolska tradycja :( Ide dalej. Od wschodniej strony palac wyglada jeszcze gorzej. Cos co kiedys chyba bylo oficyna juz w zasadzie sie zawalilo. W malym pomieszczeniu widze jaka lopate (czyzby ktos to jednak chcial remontowac?) i kilka puszek po piwie (chyba jednak juz po remoncie). Pojawiaja sie slady stop. Nie ma stresu. Wkoncu wszedlem legalnie. Najwyzej zrobi sie jakiemus rolnikowi wyklad z wolnosci konstytucyjnych. Nie ma takiej potrzeby. Nikt mnie nie zaczepia. Jakies obojetne spojrzenie czlowieka przedzierajacego sie przez snieg do swojej komorki (bynajmniej nie chodzi o telefon). Przechodze na poludniowa strone. Sa ruszotowania. Mam dziwne wrazenie ze te rusztowania sa niewiele mlodsze ode mnie. Obym sie mylil. Spod sniegu wystaje zielona folia, jest nadzieja, moze ktos jednak chce odnowic to miejsce. Wyciagam aparaty. Kilka zdjec, wygrzebuje sie ze sniegu i podchodze blizej. Zamykam oczy i widze to miejsce przed stu laty. Chcecie sie pobawiac ze mna? tak to wyglada teraz:

A sto lat temu? Nie znam historii tego miejsca, ale moge sobie wyobrazic. Napewno tetnil zyciem. Szyby w oknach chronily przed przeciagiem, w srodku z piecow buchalo cieplo. Pieknie utrzymana elewacja swiadczyla o zamoznosci domu. W cieple dni mieszkancy palacu chronili sie przed sloncem w parku lub siadywali wokol fontanny. Ten okrag ktory widzicie na dziedzincu to wlasnie fontanna. Fantastycznie musialo wygladac to miejsce w cieple majowe dni sto lat temu. Teraz zostalo tylko wspomnienie. Zastanawiam sie w ilu okolicznych domach stoja jeszcze "pamiatki", ktore kiedys swiadczyly o swietnosci tego miejsca, bo przeciez w kraju gdzie 90% mieszkancow to katolicy przykaznie "nie kradnij" traktowane jest bardzo niezobowiazujaco.
To juz prawie koniec mojej wycieczki. Pewnie i tak tylko jedna, gora dwie osoby doczytaly ta notke az do tego miejsca.
W drodze powrotnej do Wroclawia chcialem jeszcze odwiedzic palac w Tyncu nad Sleza ale kable elektryczne biegnacy tuz obok niego sprawily ze zamiast zahamowac dodalem gazu. Zostaly mi jeszcze 3 zdjecia do konca mojego pierwszego slajdu. Stwierdzilem ze musze je zrobic, bo nie wiadomo kiedy znow bede mial na tyle benzyny i ochoty zeby sie wybrac na plener. Dojechalem do drogi nr 8. Kiepsko. Droga do granicy. Raczej nie bedzie mozna zostawic auta na poboczu i porobic zdjec. Ruszam na polnoc do Wroclawia. Mapy juz schowane. Po kilku kilometrach moich oczom ukazuje sie tablica z napisem "Kobierzyce". A wiec az tak daleko odjechalem od Wroclawia. W sumie to dobrze. Po lewej stronie widze stacje benzynowa, ozywaja wspomnienia. Taaaa..... tam pierwszy i jedyny raz w zyciu wymiotowalem po wodce..... e tam, po wodce..... poprostu spirytus mi nie sluzyl :D ach, te bledy mlodosci :D Skrecam w prawo. Raz juz jechalem ta droga. A pozniej nastepnego dnia rano szedlem nia. Pamietam ze tak mi sie spodobala ze obiecalem sobie ze ktoregos dnia wroce tam z aparatem i zrobe zdjecia. Teraz jade ta droga i... nie widze nic co byloby warte sfotografowania. Chyba poprostu wtedy caly swiat byl dla mnie piekniejszy. Usmiecham sie do siebie. Droga wjezdza do wsi. Gdzie to bylo? spogladam w prawo..... tak, to ta drozka i ten budynek. Pamietam bardzo dobrze tamta noc :) Jade prosto. Droga zweza sie i zamienia raczej w cos na ksztalt snieznej sciezki. Zatrzymuje auto i ruszam w pole. Musze skonczyc ta klisze. Trzy zdjecia. Dziwne spojrzenia ludzi rzucane z mijajacych mnie samochodow, gdy wygrzebuje sie poraz kolejny ze sniegu. Dobrze ze zalozylem gorskie buty i narciarskie spodnie bo bym przemokl....... wroc..... przemoklbym bardziej. Klisza skonczona. Wracam na glowna droge. Spogladam jeszcze raz za siebie. Jeszcze jeden usmiech do wlasnych wspomnien. Tego wlasnie chcialem. Chcialem po latach zeby w mojej glowie zostaly te dobre chwile, zebym nie musial omijac znajomych miejsc szerokim lukiem, zebym sie ich nie bal. I tak jest. Zorawina, Galowice i ta wioska wschod od Kobierzyc ktorej nazwy chyba juz nigdy nie zapamietam. To byl fajny wyjazd. Warto bylo poswiecic ten dzien. A ze zdjecia kiepskie. No cos, "z pustego i Salomon nie naleje", skoro nie bylo dobrego swiatla to i zdjec dobrych nie bylo, ale bylo sporo fajnych wspomnien i kilka milych godzin spedzonych wkoncu w miejscu innym niz moj pokoj.

Tego potrzebowalem.

a tak w ogole to jak juz sie bawie cyfra ojca:
to jest moj drugi w zyciu karnet na wyciag..... swiadectwo tego ze umiem sie utrzymac na nartach :) alez bylem z siebie dumny..... musze jeszcze raz zorganizowac ekipe na wypad w gory, albo podlaczyc sie do kogos.... szkoda ze staje sie to coraz mnie realne.

A na koniec jak juz sobie zrobilem dzisiaj fotobloga to zapraszam wszystkich Wroclawian (i nie tylko) do teatru K2 na "Ballady mordercow" na podstawie piosenek Nicka Cave'a. Ja juz mam bilet wiec teraz moge Wam powiedziec o tym przedstawieniu :) A naprawde warto bo komercha dopadla to najlepsze wystawiane na deskach K2 przedstawienie i to juz ostatnia szansa zeby zobaczyc we Wroclawiu "ballady...". Spektakl opuszcza nasze miasto i udaje sie do 100licy i to akurat teraz gdy K2 bedzie mialo nowa scene i to w miejscu ktore daze sporym sentymentem :) Zapowiada sie niezla gratka nie tylko dla fanow Cave'a. Muzyka na zywo i niesamowita jak zawsze Kinga Preis. Kupiliscie juz bilety? bo moj wyglada tak:

Nie moge sie doczekac. Nie ma to jak odchamianie sie przy swietnej muzyce. polecam.

Nie znudzilem Wam sie jeszcze? A jak tam Wasze modemy? przelkna jeszcze jedno zdjecie? No to maly konkurs na koniec. Pytanie brzmi: ktory z przystojnych narciarzy przedstawionych na ponizszmy zdjeciu to cichy? Nagroda jest uscisk dloni lub buziak, ewenetualnie paczka kredek czarnobialych w 12 odcieniach szarosci :) Nagrody wyslemy poczta.

I w ten oto sposob koncze najdluzsza notke w moim blogowym zyciu. Gdy zaczynalem ja pisac na dworze bylo jeszcze jasno, a teraz... jest 20 :) Ale mialem dluzsza przerwe bo jednak w miedzyczasie rodzina wrocila do domu.
Pozdrawiam wszystkich ktorym chcialo sie czytac te bzdury bedace wytworem chorego umyslu samotnego 22-latka :)

17 lutego 2005   Komentarze (5)

notka przeniesiona...

dzisiejsza notka zostaje przeniesiona na jutro.
jestem zbyt zmeczony zeby opisac jak milo dzis spedzilem czas.... ale jutro zrobie to napewno i to z ... obrazkami :) wiec szykujcie sie na porcje knotow w wykonaniu cichego, bo spadl snieg we Wroclawiu i okolicach wiec nie wytrzymalem i zerwalem sie o 10.00 w nocy i ruszylem w pola i lasy, na poludnie i poludniowy-wschod od Wroclawia...... ale o tym jutro. do zobaczenia i dobrej nocy :)

17 lutego 2005   Dodaj komentarz

powroty

Witaj Wroclawiu otulony delikatnymi powiewami wczesnej wiosny. Wroclawiu za ktorym pierwszy raz nie tesknilem. Wroclawiu, do ktorego wrocilem i juz chwile pozniej marzylem tylko o tym zeby znow wyjechac. Witaj moje miasto, w ktorym trzyma mnie juz tylko jedna osoba.... jeden ostatni przyjaciel.

PAMIETNIK NARCIARZA, czyli jak cichy 4 dni na nartach jezdzic sie uczyl:

DZIEN I:
przed wyjazdem
"to se ne da", czyli cztery osoby, kazda z torba podrozna, plecakiem i butami narciarskimi + 3 komplety nart z wiazaniami i jeden snowboard a wszystko to trzeba zapakowac do daewoo lanosa.... mision impossible. a jednak jakims cudem sie udalo. tapicerka lekko porysowana narty trzymane pod pacha, zero komfortu ale wkoncu ruszylismy.
na miejscu:
"no wiec to jest kawalek za Zielencem i trzeba troszke przejsc" - to troszke okazalo sie wiecznoscia gdy idzie sie z torbami przez zaspy i wpada sie co chwile w snieg po pas. wkoncu dotarlismy do domu..... mialem juz dosc narciarstwa choc jeszcze nart nie zalozylem. idziemy odpoczac.
na stoku:
nie  mozna przeciez calego dnia spedzic w domu. ruszamy na stok. zalosc i zenada, czyli cichy probuje jezdzic. wszyscy poza Bartem, ktory meczy sie z wiazaniami swojej dechy probuja mi pomagac, tlumaczyc, pokazywac, uczyc.... nic nie wychodzi. co chwile laduje z twarza w sniegu. rekord to 5 metrow jazdy. nie umiem skrecac, nie umiem hamowac, jazda plogiem to jakas niepojeta abstrakcja. "karze" sie tym ze nie kupuje karnetu na wyciag i po kazdym upadku musze wnosic sprzet na gore. Po trzech godzinach nie wiem jak sie nazywam. Lezalem ze sto razy. Dalej nic nie umiem. Wszystko mnie boli. Na szczescie nadchodzi wieczor. Wracamy do domu. Jestem wsciekly na swoja nieporadnosc.

DZIEN II:
od rana mamy jezdzic, ale oczywiscie zwlekamy sie z Bartim z lozek dopiero kolo poludnia. no nic, caly dzien przed nami.... a konkretnie 4 godziny jezdzenia. Robimy herbatke z pradem.... jedyne co jak narazie udaje mi sie na stoku :) Motywacja jest jeszcze wieksza niz pierwszego dnia. Musze sie nauczyc. Co to ma znaczyc ze ja czegos nie moge albo nie potrafie? Z kazdym kolejnym upadkiem zlosc i ambicja daja mocniej znac o sobie. Wkoncu pojawiaja sie pierwsze postepy. Umiem skrecac w lewo........ bach....... leze, ale juz jest lepiej. Zanim sie wywroce umiem juz skrecic. Szkoda ze tylko w lewo i szkoda ze nie umiem sie zatrzymac bez ladowania w sniegu. Dalej jezdze na najmniejszej gorce i dalej nie jestem w stanie z niej zjechac bez kilku upadkow po drodze. Na koniec dnia...... CUD...... zjazd z polowy wysokosci gorki zakonczony skretem w lewo i zahamowaniem. DUMA i zbiorowa euforia. Jednak nie jestem taki beznadziejny. Probuje jeszcze raz....... leze....... no coz, nie moge przeciez robic postepu zbyt szybko. Wracamy do domu..... ciagna mnie do domu, po dwoch udanych probach hamowania (na tysiac prob zakonczonych wywrotka) mam taka motywacje ze mimo zapadajacego zmroku nie chce wracac do domu. Zostaje przeglosowany. Wracamy.

DZIEN III:
Plecak idzie jak zwykle do przechowalni a ja na stok. "dzisiaj juz napewno bedzie dobrze"......... leze. No coz.... trudne poczatki dnia. Aga i Piter dalej staraja sie pomagac mi jak tylko moga, zwlaszcza Aga. Dalej nie rozumiem tego co do mnie mowia ale zaczynam to czuc. UDALO SIE. Skrecam w lewo i umiem sie zatrzymac. Zebym jeszcze tylko umial kontrolowac szybkosc. Zaczynam robic szybkie postepy.
DZIKO!
Ja jezdze! :)
Skrecam w lewo, hamuje, zatrzymuje sie kiedy chce, rewelacja. czasami nawet uda mi na sekunde zmienic kierunek jazdy w prawo :)
Pod koniec dnia jezde juz z plecakiem w ktorym mam sprzet za ponad 2500 zlotych...... ale jest u mnie bezpieczniejszy niz w przechowalni...... juz sie nie wywracam :)
SUPER. Scigam sie z Bartim, on na desce ja na carvingach. Ostra jazda.
Znowu musza mnie niemalze sila sciagac ze stoku.

DZIEN IV:
ostatni dzien. zalamanie pogody. piekne slonce zostalo zastapione przez gesta mgle, a snieg na stoku zamienil sie w lod. ale i tak jest super. skrecam w lewo i w prawo, przyspieszam i hamuje kiedy chce, juz wiem o co chodzilo z tym jezdzeniem plogiem. REWELACJA. kocham narty. szkoda ze trzeba wracac.
znow sie pakujemy. idzie nam to jeszcze gorzej niz przed wyjazdem. wkoncu siedzimy w aucie i ruszamy czyms co przed zamiecia bylo podobno asfaltowa droga.

Fantastyczny wyjazd. Nawet nie jestem pewny czy zaczalem kumac o co chodzi w tym sporcie dopiero trzeciego dnia czy juz drugiego. Niewazne. Najwazniejsze ze wkoncu sie wyrwalem z Wroclawia i spedzilem fantastyczne cztery dnia, z trojka niesamowitych osob. Umocnilem sie w tym, ze Barti to prawdziwy przyjaciel, jedna z tych nielicznych osob ktore znam, a o ktorych moge powiedziec: "chcialbym byc taki jak on", a Piter i Aga...... beda klasycznym polskim malzenstwem w ktorym kobieta rzadzi..... wspanialym malzenstwem dobrych ludzi. Chyba im zazdroszcze :P

Wady wyjazdu:
1) za szybko sie skonczyl
2) 4 centymetry kwadratowe wyrwanej skory na prawej nodze....... no ale to i tak cud ze nic powazniejszego sobie nie zrobilem. w pewnym momencie bylem pewny ze sie polamie... a tu nic :) no i moze moje lydki wygladaja dosc zabawnie, gdyz w ich owlosieniu zarowno na lewej jak i na prawej nodze w pewnym momencie wystepuje nienaturalna lysa polana...... ale i tak mialem dobre buty.... prawie nie obcieraly :D

No to sie rozpisalem, ale tak rzadko ostatnio pisuje bloga, ze jak juz tu jestem to sobie szaleje :)
Myslalem ze ten tydzien z emocjonalnego punktu widzenia bedzie dla mnie duzo trudniejszy niz w rzeczywistosci byl.
btw: nie moge zbyt czesto zmieniac telefonu. Dwa miesiace temu zmienilem telefon i .... dalej usilnie wklepywalem w nowa sluchawke stary pin... ale tylko trzy razy...... wiecej nie chcial :P

dopisek: zapomnialem ze dzis 14 luty. wszystkiego najlepszego z okazji geniuszu amerykanskich marketingowcow, ktorzy patrona epileptykow zamienili na ekonomiczny cud i pod szyldami wyzszych uczuc trzepia gruba kase. <powiedzial cichy, ktory znow moze byc obiektywny co do tego "swieta" bo go ono nie dotyczy>

14 lutego 2005   Komentarze (2)
< 1 2 >
Cichy_no_war | Blogi