"Mezczyzni sa z Marsa, kobiety z Wenus"... lezy sobie przede mna ta ksiazka i trafia na pierwsze miejsce listy ksiazek do przeczytania.... nie liczac ksiazek o Tybecie. Z glosnikow saczy sie Nick Cave i oczywiscie "As I sat sadly by her side", a ja mysle o dniu, ktory wlasnie sie konczy.
To byl bardzo zabiegany dzien, choc niestety praca nie posunela sie ani o centymetr do przodu. Ciagly bieg. Ale warto bylo, zeby zdarzyc ze wszystkim.
Jest takie miejsce we Wroclawiu... miejsce magiczne... miejsce, za ktorym (jesli wyjade) bede tesknil jak za zadnym innym. Miejsce, o ktorym do dzis nikt poza mna nie wiedzial, choc setki ludzi kazdego dnia tamtedy przechodza.... ale nikt z nich nie dostrzega tej magii, ktora tam jest.... którą w pewną chłodną noc stworzyla tam para mlodych ludzi... ludzi, ktorych nigdy przedtem, ani nigdy po tym nie widzialem. ... ale wiem, ze istnieli. Wiem, ze to nie byl jedynie wymysl mojego umyslu. Mam gdzies ich zdjecie. Zdjecie ludzi, ktorzy w moim swiecie byli zaledwie przez kilka minut, a tak wiele w nim zmienili. Miejsce tak znane, ze zapewne kazdy Wroclawianin tam byl... ale nikt nie widzial tego, co ja. Bo to miejsce tak naprawde to nie kawalek brukowanej drogi.... to miejsce to czesc duszy... tej, ktora laczyla w tamta pamietna noc tych dwoje ludzi i tej, ktorej kawalek ja dzis oddalem, aby to miejsce zylo nie tylko w moim swiecie.
"Nie boj sie swoich mysli".... ja sie ich nie boje.... ciesze sie nimi.... ale czy moj swiat jest gotow uslyszec moje mysli? wiem, ze nie jest. Choc to smieszne, bo przeciez jestem jak otwarta ksiega, w ktorej wszystko widac... tylko tak niewiele osob potrafilo zajrzec... ja nie boje sie swoich mysli.... ale chyba tylko ja i dlatego nie mowie nic... patrzac jak zatrzaskuja sie drzwi.
Ide swoja droga, cieszac sie kazdym dniem. I choc nie wiem, co przyniesie jutro, choc nie wiem co jest na koncu tej drogi... moja dusza nie krzyczy. Jest w niej spokoj. W koncu. I choc wiem, ze obiecalem... wiem, ze..... to byla najtrudniejsza obietnica w moim zyciu.... obym nie musial jej zlamac.... niech los zdecyduje za mnie, albo niech sie spelniaja marzenia. Fata viam invenient... przeznaczenie znajdzie droge.... oby.... oby przeznaczenie chcialo, by ta droga skrecala, bo moja droga juz skrecila... nie dotrzymam obietnicy... przepraszam.
btw: fajnie, ze dawni mieszkancy blogowego swiata do niego wracaja :) pozdrawiam
btw2: jesli ktos pomysli, ze moze powinienem cenzurowac swoje mysli, ktore przelewam na bloga... niech te pomysly zostawi dla siebie :)
btw3: zaczynam zalowac, ze jestem wzrokowcem.... duzo bardziej wolalbym byc kinestetykiem.... duzo pewniej bym sie czul w zyciu.... duzo wiecej bym rozumial.... dziwne.... zawsze lubilem to, ze jestem wzrokowcem.... zawsze lubilem to, ze umiem ludziom patrzec w oczy...
Pamietam wiele lat temu kazdy moj mail konczyl sie sygnaturka, w ktorej widnial cytat z piosenki.....
"never opened myself this way
life is ours, we live it our way
all these words I don't just say"
A teraz na dobranoc, gdy koncze pisac ta notke z glosnikow plynie delikatny glos Tori Amos..... cisza.... spokoj.... w mojej duszy... czas spac.... czas zakonczyc ten dzien....
dawno temu obiecalem sobie, ze opowiem ta historie tylko jednej osobie... mam nadzieje, ze chociaz ta obietnice bedzie mi dane dotrzymac.
Dobrej nocy.